Mentalnie jesteś już gotowy. Teraz czas na czyny. Dokonasz ich na talerzu i własnym ciele.
Brzmi groźnie? Ej, przecież się dogadaliśmy, że nie wskakujemy na głęboką wodę i nie wykonujemy drastycznych ruchów. Jeżeli o tym zapomniałeś, albo trafiłeś tutaj po raz pierwszy, musisz koniecznie wrócić do trzech wpisów przygotowujących:
- Ty mówisz dieta, ja – nowe życie
- Książkowe drogowskazy na drodze do szczupłej sylwetki
- Czy potrzebujesz powodu, żeby pozbyć się nadwagi?
Z tymi, którzy są już gotowi, robię następny krok. Będziemy żreć.
No dobra, nie będę ściemniać, że Twoja dieta będzie składała się wyłącznie z podobnego zestawu, w którym – jak widać – sporą część stanowią czekoladki. Mogę Cię jednak zapewnić, że wcale nie musisz w tej chwili rozpoczynać szlochu słyszalnego cztery ulice dalej i czule się z nimi żegnać. W dodatku na zawsze. Ja się wcale z nimi ostatecznie nie pożegnałam, bo wiem, że bywają niezbędne. Na przykład właśnie podczas odpierania szturmu zombie. Czekoladki dają dużo przyjemności i chyba przed śmiercią każdemu się takowe należą.
Coś jednak w swojej diecie musisz zmienić, żeby przyniosła ona jakiekolwiek efekty. Tutaj dochodzimy do pierwszego ważnego punktu, który już kiedyś ode mnie usłyszałeś:
1. Zapomnij o dietach-cud i w ogóle jakichkolwiek dietach zmuszających Cię do jedzenia wyłącznie określonych produktów.
Przede wszystkim – to w żaden sposób nie wpisuje się w ideę rozpoczęcia nowego stylu życia. Takie diety są na chwilę, mają określony cel – przeprowadzenie Cię przez niewyobrażalne męki – i zaraz po jego zrealizowaniu porzucają Cię na pastwę efektu jo-jo. Byłam na tej drodze niejednokrotnie i niejednokrotnie rzygałam tymi wszystkimi dukanami już po trzech dniach.
Mamy już wiedzę, która pozwala nam to zjawisko wytłumaczyć. Nasze mózgi nie akceptują gwałtownych zmian i próba narzucenia im wpierniczania kurczaczka albo innej kapusty wywołuje wojnę. Życie zostaje sprowadzone do bezustannej walki, jesteśmy nieszczęśliwi i myślimy wyłącznie o tym, kiedy ten koszmar się skończy. Większość pada jak muchy już na samym początku. Tylko najwięksi desperaci docierają do końca. I niby w końcu mają ten swój upragniony widok – oklapniętą wskazówkę na wadze. Często w rekordowym czasie. Niestety – ów piękny obraz zaczyna się równie szybko oddalać, ponieważ powrót do starych nawyków żywieniowych powoduje koszmarne tycie. Organizm odpłaca za ten straszliwy zamach nań przeprowadzony. Byłeś szczupły przez miesiąc. Gratuluję.
Kategorycznie odrzucamy idee jedzenie wyłącznie tego, co ktoś nam narzuca albo niejedzenia w ogóle. Wcale nie będziesz bohaterem, bo takie katorgi przetrwasz. Będziesz bohaterem, jeżeli swoje osiągnięcia nauczysz się utrzymywać na stałe. Do końca życia.
Mieliśmy korzystać z zasady małych kroków i takie ruchy zastosujemy również do jedzenia. A zatem:
2. Zacznij od stopniowego ograniczenia/eliminacji jednego najgorszego produktu/nawyku żywieniowego ze swojego menu.
W moim przypadku był to cukier. Najpierw było ograniczanie – skupiłam się na tym dosypywanym do kaw i herbat. Zredukowałam jego ilość z dwóch łyżek do jednej. A potem całkowicie wyeliminowałam. To był mój pierwszy krok, który o dziwo poszedł dosyć sprawnie. Na początku nie był dla mnie łatwy, bo wcześniej nie wyobrażałam sobie picia tych napojów bez słodzenia. Teraz jest dokładnie odwrotnie. Mdli mnie na myśl o posłodzeniu kawy.
Był to też ruch, który otworzył mój umysł. Uświadomił mi, że skoro mogą mi smakować tak zmodyfikowane elementy będące stałymi punktami każdego dnia (nigdy nie podchodźcie do mnie, dopóki nie wypiję z rana pierwszej kawy), to pewnie inne rzeczy też mogę zmienić. Że te złe cukry mogę ograniczyć jeszcze bardziej i wcale nie będę z tego powodu nieszczęśliwa.
Zaczęłam rozkminiać, jak tu poradzić sobie z kwestią słodyczy. Nie chciałam się z nimi żegnać na zawsze, bo to już by była męka. Postanowiłam więc się z nimi dogadać i ustaliliśmy, że będziemy się spotykać raz w tygodniu. A ja sobie na spokojnie sprawdzę, czy to daje jakiekolwiek efekty. No i dało, bo w ogólnym rozrachunku stanowiło sporą różnicę względem wcześniejszych ostrych i niemalże codziennych imprezek z naszym udziałem.
Co więcej – później z dużo większą łatwością przyszło mi przestawienie się na zdrowsze słodkości. Dzisiaj po czekoladę sięgam od święta, a batony to dla mnie produkty głównie zbożowe, z orzechami albo białkowe. Ta zmiana nie była drastyczna ani narzucona w postaci reguły, której nie można złamać. Jak mam ochotę iść na lody w upalny dzień – po prostu wstaję i idę.
Okej, wiesz już, że czegoś musisz spróbować się pozbyć lub ograniczyć. A teraz magiczny składnik, który koniecznie powinieneś do swojego życia dolać:
3. Woda. Duże ilości wody.
Docelowo powinieneś mieć zawsze pod ręką butelkę z tym płynem – najlepiej w postaci niegazowanej. Na początku zacznij od wypracowania nawyku wypijania szklanki wody w określonych momentach. Dwa najlepsze to: zaraz po przebudzeniu i przed posiłkiem. Siedząc w pracy albo w domu przed komputerem lub telewizorem – zawsze miej wodę w zasięgu wzroku. Po jakimś czasie zaczniesz mechanicznie po nią sięgać. A jest Ci ona potrzebna, bo po pierwsze – wypłukuje różne syfy z organizmu, po drugie – powoduje uczucie sytości.
Nie powiem Ci dokładnie, ile tej wody masz wypijać. Niby są różne litrowe wytyczne dla płci, ale tak naprawdę prawidłowa ilość zależy od Twojej masy ciała, temperatury panującej wokół Ciebie itd. Szczerze mówiąc – ja tego nie wyliczam. Mój organizm już dobrze wie, kiedy tej wody chce i Twój też taką umiejętność wypracuje.
Mój styl życia w temacie napojów opiera się teraz prawie wyłącznie na wodzie. Jedyny wyjątkami są poranna kawa, czerwona herbata w południe oraz bardzo okazyjnie wyciskane soki.
Mówi to człowiek, który kiedyś robił zapas coca-coli na cały miesiąc, a wodę tykał okazjonalnie i to jedynie w postaci gazowanej. Zaspokajanie pragnienia bez gazu?! Tak, teraz wiem, że to możliwe i wcale nie jest mi w życiu gorzej. Wręcz przeciwnie.
Punkt drugi i trzeci pokazują, że do wszystkiego można się przekonać. Trzeba tylko zacząć się przekonywać, a potem nie robić gwałtownych skoków. Pamiętaj – z naszym mózgiem układamy się pokojowo.
A co z pozostałym żarciem? Już Ci mówię:
4. Dużo ważniejsze od tego, co jesz, jest to, jak jesz.
Tutaj najbardziej efektywną metodą okazuje ta – nie bez powodu – w kółko wałkowana. Mój drogi –
5 posiłków dziennie.
I od razu obalam Twoją najbardziej bzdurną wymówkę, że nie masz na to czasu. Pięć posiłków to jest taka ilość, którą możesz sobie ustawić w dowolnej konfiguracji i dostosować do wszystkiego, co w swoim życiu robisz. Jeżeli w danych godzinach jesteś bardziej zajęty, wpisujesz sobie w nie szybsze posiłki. Choćby to miało być jedno jabłko, które wyciągniesz z kieszeni.
Spójrz na mnie – robię miliard rzeczy i zawsze mam czas na zjedzenie pięciu posiłków.
A jest to nieoceniony styl życia, bo oducza Twój organizm bardzo złego nawyku. Magazynowania energii na zapas. Czyli tworzenia zwałów tłuszczu. A tak się dzieje, jeżeli organizm wie, że będzie musiał czekać mnóstwo godzin pomiędzy jedynymi dwoma bardziej zorganizowanymi posiłkami, które spożywasz. Ja też tak kiedyś robiłam. Szłam na uczelnię, kupowałam energetyka, batona, słodkie bułeczki, a następny posiłek wpierniczałam dopiero po powrocie do domu – i najczęściej były to pochodne fast-foodów. A jak mi się zachciewało jeść – o co trudno nie było – podjadałam kolejne zabójcze przekąski.
Dzięki regularności posiłków Ty nie masz ochoty na podjadanie, a organizm przestaje panikować i konstruować kolejną oponę na Twoim brzuchu. Wie, o jakiej porze dostanie kolejny posiłek, a przerwy między nimi nie są dla niego niepokojące.
Ponadto – nie rzucasz się jak oszalały na ogromne ilości żarcia w jednej porcji, tylko rozkładasz je na te kilka posiłków. A dzięki wcześniej wspomnianemu wypijaniu szklanki wody przed jedzeniem – ogólnie spożywasz mniejsze dawki, bo czujesz się syty.
Zacznij od rozplanowania tego, jak jesz. Zrób z tego nawyk.
Wprowadzanie zmian do menu będzie dopiero kolejnym krokiem. I wcale nie zostaniesz zmuszony do dokonania rewolucji. Zastanów się, jakie wartościowe produkty lubisz jeść, jakie Ci smakują. Ale też:
5. Eksperymentuj. Próbuj nowych smaków.
Zdziwisz się, jak wiele potraw z niewiadomych przyczyn wydawało Ci się niejadalnych, a znajdziesz sposoby na uczynienie ich pysznymi. Jeżeli usłyszysz – na przykład ode mnie – że soja i soczewica mają dużo białka, które przyda Ci się na etapie rozkręcania aktywności fizycznej, nie wypinaj się na nie od razu tyłkiem. Spróbuj, poszukaj przepisów. Może któryś okaże się genialny. A Tobie opadnie szczena, bo nie byłeś świadomy, że wiele produktów można zastąpić zdrowszymi bez straty na jakości życia.
Na swojej drodze wyeliminowałam na przykład białe pieczywo, przestałam stosować masło i margarynę, nauczyłam się dodawać do jedzenia otręby i siemię lniane oraz całkowicie odechciało mi się jeść tłuste potrawy. Znalazłam zdrowsze produkty, które wcale nie są wstrętne. A kiedyś rozpoczynanie dnia od owsianki wydawało mi się szaleństwem…
Pięć mniejszych posiłków smacznych dla Ciebie. I docelowo coraz zdrowszych. Oto cała filozofia. Sprawdziłam – skuteczna.
Ta droga jest też fajna pod tym względem, że jeżeli trafisz na jakąś przeszkodę, nie musisz wracać na sam początek. Jak w przypadku wielu cudownych diet. Tutaj nic się nie dzieje, jeżeli nagle w którąś środę zachce Ci zeżreć napakowanego cukrem batona. No trudno, zeżarłeś, idziesz dalej. Nie będziesz za ukarany trzydniową głodówką. Po prostu przypilnuj, żeby się to codziennie nie powtarzało.
To nie są wyścigi. To nie jest zrzucenie 15 kilogramów w miesiąc. To nowy styl życia, w trakcie którego – wolniej, bo wolniej – ale waga poleci.
Masz przynajmniej pewność, że na stałe. Bo do tego czasu będziesz już miał wypracowane nawyki, które taki stan rzeczy pozwolą utrzymać. Nie zostaniesz nagle sam w nowej rzeczywistości. Nie będziesz pozbawiony narzędzi niezbędnych do przetrwania.
P.S. Kanapkę z czekoladą też możesz czasami zjeść w ramach jednego z posiłków. Świat się nie zawali. Ale przynajmniej spróbuj przy najbliższym podejściu zamienić bułę na wafle ryżowe, a czoko na masło orzechowe. Może Ci zasmakuje? A ile korzyści!