Tak. Patrząc w sufit i śpiąc też. W końcu fitness kanapowy jest taki skuteczny…
W normalnych okolicznościach tytułowe pytanie otrzymałoby miano retorycznego. My jednak musimy wyjść ze świata złudzeń, w którym tkwisz, więc sobie na nie odpowiemy.
Nie, pierwsze zdanie nie było na poważnie.
Uwaga, teraz nastąpi przekaz właściwy.
Zła wiadomość jest taka, że z nieróbstwa jeszcze nic się nie urodziło. Dobra – nie musisz od razu zostać tytanem wysiłku fizycznego czy innym maratończykiem. Jeszcze lepsza – WCALE nie musisz nim zostać.
Wiesz już, że podstawy zmiany stylu życia leżą przede wszystkim w umyśle i nakierowaniu sposobu odżywiania na właściwe tory (a jak nie wiesz, wróć do tego wpisu). Przychodzi jednak moment, kiedy musisz postawić kropkę nad i.
Tą ostatnią składową całego procesu jest aktywność fizyczna.
Doprecyzuję – Ty wykonujący ćwiczenia fizyczne.
Tak, tak, to musisz być Ty (wiem, cwaniaku, że szukasz jeszcze furtki, przez którą uda Ci się uciec). Spociłeś się od samego słuchania? Trudno, weźmiesz potem prysznic. Mus to mus – kolejnym krokiem jest przekonanie siebie do ruszenia dupska sprzed telewizora, monitora czy innego obiektu, do którego się przyssałeś. Oczywiście jedyną słuszną metodą. Małymi krokami.
Prawidłowe odżywianie (przede wszystkim – pięć posiłków, o których pisałam wcześniej) oczywiście samo w sobie da Ci widoczne efekty. Głównie zdrowotne, ale wagowe również. Nigdy nie będą one jednak szczytem Twoich możliwości. Gorzej – w pewnym momencie zaczną zwalniać. Zaczną, jeśli nie zgodzisz się na ich cudowną symbiozę ze swoim zadkiem w trybie ruchomym.
Nigdy nie uczestniczyłeś w żadnych sekciarskich (bo takimi zapewne Ci się jawiły) czynnościach sportowych? Zatem pierwsza rada jest następująca:
zacznij od robienia czegokolwiek.
Choćby miało to być oglądanie seriali z minutowym marszem w miejscu i 15 minutami przerwy. Wejście po schodach zamiast korzystania z windy. Trzykrotne przejście się do korpo-kuchni w trakcie 8-godzinnego odbębniania roboty. Zrobienie jednego kółka wokół bloku w tempie ślimaczego spaceru.
Banalne? No pewnie. Dlatego wstydem będzie się sfrajerzyć i tego nie zrobić.
W pewnym momencie zaczniesz maszerować przez cały seans, zrezygnujesz z windy, będziesz odwiedzać ładnych ludzi z sąsiedniej firmy i doleziesz do parku trzy ulice dalej.
Z tego punktu już tylko mały krok do poważniejszych zajęć. Aktywność fizyczna jest skubaństwem, którego pragnie się coraz więcej. Bo im bardziej się męczysz, tym szczęśliwszy jesteś. Nie, to nie jest motywacyjne pitu-pitu tylko hormony. Twój mózg lubi endorfinki równie mocno jak Ty czekoladki.
Teraz przyda Ci się rada numer dwa:
próbuj. Szukaj. Odkrywaj, które aktywności i sporty najbardziej Cię jarają.
Nie ma sensu, żebyś zapierniczał po parku w trybie biegowym, jeżeli nudzisz się przy tym jak mops i w ogóle każdorazowo zmuszasz do założenia butów. Zasada jest jedna – możesz stwierdzić, że coś Ci nie pasuje, ale dopiero po spróbowaniu, najlepiej w kilku wariantach. A w ogóle już super by było, jakbyś zapytał kogoś, od czego w danym temacie zacząć. Albo o tym poczytał. Bo jakiś sport może Ci się podobać, ale źle uprawiany i tak skutecznie do siebie zrazi.
Przy okazji – mówię to ja, która całe życie – nie spróbowawszy – mówiła, że bieganie nie jest dla ludzi. Tak naprawdę to faktycznie niezbyt jest i nadal nie uważam go najbardziej fascynujące zajęcie pod słońcem. ALE – spróbowałam, wiem, że da się tak zrobić, żeby i dwónożne stworzenie pobiegło. I przeżyło. Widzę, że przynosi świetne efekty, że spotyka się miłych ludzi i można czasem pobiec dla innych. W ogólnym rozrachunku jest więc spoko, zatem z niego nie rezygnuję.
A mogłam, głupia, siedzieć na tyłku, nie? W towarzystwie swojej pokaźnej nadwagi…
Do biegania pewnie jeszcze wrócę, na razie się doszkalam. W każdym razie – Ty możesz sobie znaleźć coś innego. Ważne, żeby sprawiało Ci przyjemność. Rower, rolki, siłownia, basen, sztuki walki, piłka kopana czy odbijana – opcji jest multum. I super, że nadają się zarówno dla samotników, jak i dla tych, którzy lubią działać w parach lub zespołach. Dlatego z całą pewnością jest wśród nich coś dla Ciebie. Próbuj.
Pamiętaj tylko aby:
nie rzucać się od razu na głęboką wodę
oraz
być systematycznym (!).
To pierwsze jest mega ważne przede wszystkim, jeżeli masz dużą nadwagę. Nie pobiegniesz od razu kilku kilometrów ani nie przejedziesz kilkunastu, bo raz, że padniesz po drodze, dwa – wysiądą Ci na przykład kończyny. Wiem, co mówię, bo dwa lata temu zaczęłam od zarzynania się godzinami na stepperze bez żadnego przygotowania. Dorzucając do tego kontuzję z dzieciństwa w postaci złamanej nogi i braku rehabilitacji zrobiłam sobie mieszankę w postaci bolącego kolana, z którym użeram się do dzisiaj. A warto dodać, że nie byłam w swoim życiu człowiekiem całkowicie nieruchliwym. Trenowałam kiedyś karate, grałam w piłkę nożną, lubiłam WF i od pewnego momentu jeździłam dużo na rowerze. Niestety dużo też wpierdzielałam batoników, więc moja nadwaga trwała w najlepsze i dobijała między innymi kolana.
Dlatego – małe kroki wsparte radami tych, którzy mają je już za sobą.
No i regularność oraz odpowiednia częstotliwość. Nic Ci nie da wymach nogą raz na miesiąc, ani przerwy według widzimisię własnego lenistwa. Mogę obiecać, że jeżeli przetrwasz pierwszy etap wypracowywania ćwiczeniowych nawyków, będzie Ci smutno w dni bez ich towarzystwa. Musisz jednak do owego wypracowania dojść.
Ta droga nie zawsze będzie prosta, ale na pewno od któregoś momentu przyjemna. Napotkasz na niej dużo różności – i fajnie! Ja na przykład po tym nazbyt dynamicznym falstarcie poszłam w rozpoczynanie dnia od 10 brzuszków. Przez półtora roku ewoluowałam w próbowanie rzeczy, o które nigdy bym się nie podejrzewała. Cardio, TRX, kettle, w końcu bieganie. Plus rekreacyjnie rower. Obecnie łączę to wszystko w niemalże codzienne treningi. Ale też uczę się nowych rzeczy.
A warto podkreślić, że wszelkie nowości ćwiczeniowe są cudowne – ot, chociażby pomagają, kiedy wydaje Ci się, że drepczesz w miejscu. Pamiętam, kiedy jakiś czas temu poczułam, że przestaję robić postępy. Wzięłam się za to plebejskie bieganie i kop był niesamowity – zarówno w spadku wagi jak i samopoczuciu. Mam też pewność, że zaczęłam w odpowiednim momencie – po 1,5 roku od rozpoczęcia regularnej aktywności fizycznej. Ale też we właściwym rytmie – na początku głównie maszerując na 3-kilometrowym odcinku. Dzisiaj jestem w stanie pociągnąć w stałym tempie biegowym 5 km. Dla mnie to sukces. Rzecz, o której Ty też powinieneś pamiętać:
ciesz się każdym – choćby najmniejszym – osiągnięciem.
Jedno powtórzenie ćwiczenia więcej? Tak, to Twój prywatny sukces. A żeby go osiągnąć pamiętaj o wygospodarowaniu określonej ilości czasu jeden, dwa, w końcu trzy razy w tygodniu. I trzymaj się tego, choćbyś miał się spóźnić na szaloną imprezę lub narazić na drobne fochy znajomych. Ci prawdziwi kumple i kumpele powinni zrozumieć, jak dużo dla siebie robisz i chwalić efekty. O to ostatnie nie będzie trudno. Powalisz wszystkich swoimi dokonaniami.
Nie musisz wcale w tym celu brać udziału w zawodach. To mają być TWOJE sukcesy. Jeżeli zechcesz porównać się z innymi, bo wiesz, że Ci to pomoże – spoko. Ale też całkowicie w porządku będzie, jeżeli pozostaniesz „amatorem”.
Polecam Ci jednak:
dziel się swoimi aktywnościami.
Istnieje masa aplikacji – w stylu chociażby Endomondo – które pozwalają wrzucać statusy do kanałów social media. Jeżeli lubisz strzelać fotki – jest Instagram. Co to daje? Pozwala poznać mnóstwo osób z podobnymi zajawkami, a ich komentarze i wspólne rozmowy dodatkowo motywują. Plus – możesz liczyć na cenne rady. To wszystko jest też świetnym sposobem na śledzenie własnych postępów.
I nie, nie słuchaj szydery, że robisz to dla popisywania się nie wiadomo czym, albo że wychodzisz z domu wyłącznie dla wykonania foty swoich nóg w sportowym obuwiu. Doskonale wiesz, że takie docinki wypływają z ust nierobów, którzy nie osiągnęli nawet jednego promila tego, co Ty. Pewnie w skrytości zwyczajnie Ci zazdroszczą. Ale nie o wzbudzanie zazdrości chodzi, tylko dopingowanie samego siebie. W dobie wszechobecnego internetu właśnie takie sposoby mają ogromną moc.
To jak – skoczysz do warzywniaka na piechotkę zamiast podwozić dupsko samochodem? A może niedługo spotkamy się na biegowej lub rowerowej ścieżce? Albo przy hantelkach?
Zacznij już dzisiaj szukać swoich ulubionych ruchów. A potem wymienimy się swoimi planami. Zdradzę Ci konkretniej, jakie mam schematy ćwiczeniowe i jak wkręciłam się w bieganie.
O – i jeszcze jedno. Przypominam, że na blogu pojawiały się propozycje tras pieszych i rowerowych. Możesz je wykorzystać do pierwszy testów. Zajrzyj tutaj.