Każdy lubi sobie czasem postrzelać. Nie mówcie, że nie. Jedni biegają w kółko po tych samych mapach w CS-ie, drudzy młócą w futurystyczne Medale i inne Battlefieldy. Pierwszego fenomenu jakoś nigdy nie potrafiłam zrozumieć. Czasem obejrzę meczyk, ale na dłuższą metę mnie to nudzi. Z kolei druga bajka nigdy mnie w pełni nie wciągnęła. Może dlatego, że takie serie jak Medal of Honor czy Call of Duty odeszły od klimatów II wojny światowej, w których dla mnie powinny na zawsze pozostać.
Poza głównymi nurtami 15 lat temu pojawiła się niepozorna gra. Nie było w niej kompletnie nic odkrywczego, ale multiplayer pochłonął mnie niczym gąbka.
Delta Force: Land Warrior
Ciężko mi to zjawisko racjonalnie wytłumaczyć. Tam naprawdę nie ma niczego przyprawiającego o opad szczęki. Prawdopodobnie sama z siebie nigdy nie dowiedziałabym o jej istnieniu.
Ale pewnego dnia przyszedł do mnie tata z prezentem w postaci pudła z tym tytułem.
Tatuś zawsze wiedział, co dobre dla kochanej córeczki!
Singla musiałam wyłączyć bardzo szybko, bo niczego z niego nie pamiętam. Odpalając wczoraj Deltę ponownie po tylu latach też niewiele mi zaświtało. Jakimś cudem trafiłam za to na serwery NovaLogic i całkowicie zawładnęła mną rozgrywka sieciowa. Co było dziwne, bo nigdy mnie do multi w FPS-ach nie ciągnęło. Nie mogłam znieść plagi trolli. Zresztą dalej tak jest.
Pamiętam za to, że oczarowały mnie rozległe mapy i mnóstwo swobody w rozgrywce. To było multi ale z miejscem dla indywiduów. Ani się obejrzałam i dzień w dzień nabijałam rankingi. W tamtych czasach naprawdę sporo braci brało udział we wspólnej rozgrywce.
Z ciekawości próbowałam wczoraj wbić na jakiś serwer. Wyobraźcie sobie, że nawet były na nich pojedyncze osoby.
Chyba jacyś fanatycy. A może jest ich więcej? Grę można pobrać ze Steama, ale nie wiem, czy są to współdzielone serwery.
Patrząc na Deltę dzisiaj jest ona brzydka, posiada kuriozalne rozwiązania i jest jakaś taka… Łatwa. Celowaniem chyba nie rządziły kiedyś prawa fizyki.
Nie zmienia to jednak faktu, że – najprawdopodobniej przez przypadek – mam do niej cholernie ogromny sentyment.
Tyle czasu ganiania ze snajperką po górach, lasach i śniegach…
I dalej jestem ślepotą ledwo trafiającą do celu.