Lubię kuriozalne rozwiązania. Zmuszają mnie do sporego wysiłku intelektualnego, bowiem racjonalne podejście do życia nie pozwala mi zostawiać pytań bez odpowiedzi. W najbardziej zagmatwanych ścieżkach zawsze czai się geniusz. No… Prawie zawsze.
Seriale. Im bardziej pokręcona fabuła, tym większą mam do nich sympatię. Nierzadko przechodzącą w umiłowanie i ślepe zauroczenie. Ludzie mogą się wkurzać na producentów Losta za wiele takich a nie innych rozwiązań, nie doceniać Persons Unknown lub Utopii, a ja siedzę i twardo doszukuję się ukrytych przesłań w celu złożenia wszystkiego w całość.
Niestety, ostatnio poległam. Skończyłam oglądać serial, w którego zagmatwaniu próżno szukać geniuszu. Choćby nie wiem jak długo dogrzebywać się do wyjaśnień i usprawiedliwień. Ich tam po prostu nie ma. A mogło być tak pięknie…
Helix. [spoilery!]
Serial, który zapowiadał się naprawdę fajnie. Świat niezdający sobie sprawy z trwania na krawędzi bycia zniszczonym przez nowy szczep wirusa. Mroczny i surowy klimat Arktyki. Klaustrofobiczny nastrój odosobnionej bazy naukowej. Kocham takie klimaty.
Owszem – w pierwszej serii trzeba było wybaczać sporo przegiętych scen. Na początku drobnych. Potem dosyć poważnych. Bo zamiast trzymać się tego cholernego wirusa, nagle doszedł wątek Nieśmiertelnych. No ale ok – lubię zwroty akcji i zaskoczenia, które pchają mnie do dalszego oglądania. W końcu dobry serial powinien być w ten sposób skonstruowany. Zazwyczaj zainteresowania ma nam starczyć przynajmniej na kilkanaście odcinków. Dlatego też pierwsza seria Helixa była absurdalna bardziej w znaczeniu: ciekawa i z rokowaniami na coś przyzwoitego, niż absurdalna w sensie: idiotyczna. Wszystko zakończyło się wielkim „kaboom” – wysadzeniem głównego miejsca akcji (i resztek przyzwoitości…) oraz porwaniem jednej z pierwszoplanowych postaci. Zapowiedziano drugą serię, zatem było co najmniej ciekawie.
Nadszedł drugi sezon. Siadam. Włączam. Lekkie zaskoczenie – zamiast surowej czołówki, w której przeważała biel, mamy roślinki. Jest bardzo zielono. Helixowy klimat pozostał – wprowadzenie nadal ma swój urok. Ironicznie wesoła muzyczka i zabawa kształtami.
W pierwszym odcinku okazuje się, że całkowicie zmieniamy scenerię. Lądujemy na wyspie, którą zamieszkuje sekta. Ludzkość ma być zneutralizowana przez nowy szczep wirusa z pierwszej serii – nabroiliśmy, kończą się zasoby, trzeba zmniejszyć populację. Dodatkowo pojawia się wątek całkowicie nowego wirusa – w związku z jego badaniem członkowie CDC (Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom) trafiają na wcześniej wspomnianą wyspę. No i mamy jeszcze Nieśmiertelnych i Ilarię. Gdyby tego było mało, całej drugiej serii towarzyszą przeskoki w czasie – akcja toczy się w dwóch płaszczyznach, które dzieli 30 lat. A na koniec mamy jeszcze przeskok do odległej przyszłości.
Ja się pytam – WTF? Siedzę i oglądam kolejne odcinki z przyzwyczajenia. Nic tutaj nie wiąże się ze sobą. Każdy wątek żyje własnym życiem. Dorzucane są kolejne absurdalne motywy – a to jeden z głównych bohaterów zostaje przywódcą sekty, a to okazuje się, że Nieśmiertelni zostali zarażeni czymś, co ich wykańcza, doktor Hatake z pierwszej serii oszalał i zamieszkał z trupami żony i syna, nieśmiertelna doktor Sarah biega po wyspie z płodem swojego dziecka w słoiku, sekciarze mają fabrykę dzieci w postaci pozbawionych języków i uwiązanych w piwnicy kobiet, a na koniec okazuje się, że Alan zostaje zarażony nieśmiertelnością wbrew wyznawanej ideologii, nowy szczep Narvika był blefem ze strony Ilarii i ludzkość ostatecznie nie zostanie ukrócona o głowę, tylko wykastrowana za pomocą genetycznie zmodyfikowanych jabłek, coby się więcej nie rozmnażać.
To. Wszystko. Nie. Ma. Sensu. Najmniejszego.
Reżyserzy powinni sobie obejrzeć Helixa, żeby wiedzieć, iż wrzucenie wszystkich składników do gara, doprawienie marnymi aktorami i efektami specjalnymi właściwymi filmom klasy B (pożar z ostatniego odcinka – rany boskie…) NIE jest przepisem na produkcję pod szyldem geniuszu. To prosta droga do pogrzebania najfajniejszego konceptu.
Na szczęście nie słychać głosów, jakoby farsa o nazwie Helix miała być kontynuowana.
Obejrzyjcie sobie lepiej coś konstruktywnie porąbanego.
Od dzisiaj pod recenzje i testy podpinam oceny – „eNki”. Skala: 0-5, możliwe połówki. Notka o pierwszych dwóch odcinkach GoT również została o nią uzupełniona.
Helix na samo dno nie upadł wyłącznie dzięki pierwszej serii…
Ocena: