Moją ostatnią ukończoną lekturą jest książka, która przypomniała mi, jak fascynujące są analizy bibliotek gromadzonych przez ludzi. Takich prywatnych. W ich domach, gabinetach, willach letniskowych. Te zbiory są zawsze pierwszym obiektem, na który kieruję wzrok będąc u kogoś w gościach. Standardem jest, że nawet w trakcie imprezy potrzebuję paru minut dla siebie i dla rzędu książek na półkach. I nie chodzi tutaj wyłącznie o doznania estetyczne. Ich wygląd, stan, ułożenie. Chodzi raczej o przekładalność danego zbioru na moje wyobrażenie o jego właścicielu. To, co dany człowiek czyta – lub nawet tylko kolekcjonuje – mimowolnie mówi mi coś o jego charakterze. Zainteresowaniach. Podejściu do życia. Że niby się tak nie da? Błagam, wszystkie przedmioty, którymi się otaczamy świadczą o nas. Jedne bardziej, inne mniej. Ty wyciągniesz cząstkę wyobrażenia o mnie na podstawie butów, które noszę, ja na podstawie Twoich książek. O ile je masz. Bo jeśli nie masz, to słabo. Bardzo. No tak już jest i nie mów, że nie.
Wrócę na chwilę do mojej ostatniej lektury – ciekawej analizy autorstwa Timothy’ego W. Rybacka zatytułowanej Prywatna biblioteka Hitlera. Książki, które go ukształtowały. Nie zamierzam tej pozycji dogłębnie recenzować, bowiem autentycznie głupio mi oceniać tak ciężką i mrówczą pracę. Dość powiedzieć, że księgozbiór Hitlera liczył ok. 16 tys. pozycji. Oczywiście przetrwał jakiś ułamek, ale i tak szukanie tego ułamka rozsianego po całym świecie i zbieranie relacji na jego temat – no po prostu szacunek. Tak naprawdę same wyniki analiz tego, co Hitler posiadał i czytał nie odsłaniają wiele nowego na jego temat. Bo że był szalony, wie dzisiaj już każdy. Niemniej ta pozycja udowadnia, że coś z książkami jest na rzeczy. Że mogą o zbieraczu wiele powiedzieć, lub potwierdzić to, co już wiemy. A może raczej jest tak, że to słowa pisane kształtują naszą osobowość…?
1. Pomyśl. Cokolwiek czytasz, czytasz po coś. Dla odczucia różnego rodzaju stanów emocjonalnych. Dla wiedzy. Książki bezdyskusyjnie JAKOŚ Cię kształtują. Ale czy stajesz się tym, co czytasz? Pomyśl jeszcze raz. Podam Ci przykład. Pominę lektury z czasów całkowicie dziecięcych, bo ciężko dostrzec mi jakąś zależność pomiędzy przygodami Tomka Wilmowskiego pióra Alfreda Szklarskiego, serią Gęsia Skórka czy historią Artemisa Fowla a tym, jak ukształtowała się moja osobowość. To był raczej przyjemny świat dziecięcej fantazji, którego efekt stanowiło najwyżej budowanie szałasów w ciepłe wakacyjne dni. Ryback co prawda pokazuje, że najukochańszą lekturą wodza III Rzeszy były utwory Karola Maya, a indiańskie podchody przełożyły się na strategiczne myśli czytelnika. Nie wolno jednak zapominać, że jeżeli faktycznie tak było, to nie dzięki lekturze Winnetou za dzieciaka, tylko wertowaniu jego stron dosyć regularnie przez całe życie, który to fakt wielu świadków potwierdza.
Ale wracając do przykładu. Z czasów delikatnych zalążków rozumności, czyli wczesnonastoletnich. Fascynowałam się wtedy lekturami z gatunku fantasy, a książką, którą przeczytałam kilka, jeśli nie kilkanaście razy były Wrota Baldura. Gdyby teraz przeprowadzać analizę mojego księgozbioru, to po przekopaniu piwnicy w domu rodzinnym, egzemplarz Wrót od razu przykułby uwagę. Pogięty, postrzępiony, z wyrobionym od czytania grzbietem. No a generalnie w tej książce krew leje się strumieniami, zewsząd wypełzają różne pokraki i chyba nawet są jakieś sceny seksu. Niezbyt odpowiednia lektura w tym wieku. Gdyby miała na mnie wpłynąć, na rdzeń mojego charakteru i osobowości, trzeba by było dzisiaj powiedzieć, że mam srodze zrytą banię. W tym negatywnym sensie.
Pomyśl. Dlaczego w mojej bibliotece stoi egzemplarz Biblii i Koranu, a nie jestem fanatykiem religijnym.
Dlaczego analizując moje podkreślenia w książkach Jean-Paul Sarte’a – sztampowym przykładzie egzystencjalizmu – jesteś pewien, że chciałam w życiu wiele razy popełnić samobójstwo, a okazuje się to być totalną bzdurą. Ja kocham życie.
Ano zapewne dlatego, że książki są po to, żeby horyzonty myślowe poszerzać, a nie pozbawiać Cię własnego mózgu. Pomyśl, co się stanie, jeśli wyłączysz aparat krytyczny. Wyłączysz myślenie SWOJĄ głową. Ano wtedy staniesz się tym, co czytasz. Czyli jest to możliwe, ale nie polecam. MYŚL.
2. A może jest po prostu tak – w tej zdroworozsądkowej i bezpiecznej opcji – jak wspominałam na początku. Że książki, notatki na marginesach, podkreślenia, sposób obchodzenia się z nimi a nawet ustawienie na półkach mówią o jakichś fragmentach Ciebie, które składają się na ogólne wyobrażenie o Twojej osobie. Na przykład o ewolucji Twoich zainteresowań. O przedmiotach, które studiowałeś. Pozwalają wspomnieć o tym, jaki bywałeś. Albo gdzie bywałeś.
Punktem wyjścia Rybacka jest przywołanie rozważań Waltera Benjamina z jego eseju zatytułowanego Unpacking My Library. A Talk about Book Collecting:
Walter Benjamin powiedział kiedyś, że o człowieku wiele mówią książki, które gromadzi – o jego gustach, zainteresowaniach, zwyczajach. Książki, które zbieramy, i te, których postanowiliśmy się pozbyć, przeczytane oraz nieprzeczytane, mówią coś o tym, kim jesteśmy.
I dalej w nawiązaniu do słów Hegla („Sowa Minerwy wylatuje dopiero o zmierzchu”):
Zdaniem Benjamina podobnie jest z prywatnymi zbiorami książek. Dopiero po tym, jak zbieracz postawi na półce ostatni tom i umrze, jego biblioteka zaczyna mówić sama za siebie. Dopiero wtedy, gdy nie ingeruje on ani nie rozprasza uwagi, poszczególne tomy mogą ujawnić „zachowaną” wiedzę o swoim właścicielu – czy zaznaczył swe prawo do nich, podpisując się w środku lub przyklejając okazały ekslibris, czy zostawił je z oślimi uszami, zaplamione, czy nierozcięte i nieprzeczytane.
Benjamin sądził, że prywatna biblioteka jest niezmiennie wiarygodnym świadectwem charakteru jej właściciela, co doprowadziło go do górnolotnego stwierdzenia: gromadzimy książki przekonani, że chcemy je zachować, ocalić, tymczasem w rzeczywistości to książki ocalają swoich zbieraczy. „To nie one ożywają w nim. To on żyje w nich”.
Wchodzisz do mojego pokoju-biblioteki. Szybki rzut na poszczególne regały od razu sugeruje, że lubiłam porządek, ale na swoich własnych warunkach. Książki są z pewnością ustawione tematycznie, choć już nie alfabetycznie w ramach swoich kategorii. Krótki wywiad wśród moich dawnych znajomych potwierdzi, że te konstelacje były dla mnie wręcz rzeczą świętą. Że potrafiłam zrobić awanturę o przestawienie choćby jednego tytułu.
Pierwsza szafa za drzwiami. Drewniana, zamykana, z przeszklonym frontem. Patrząc od góry widzisz dwie półki książek literaturoznawczych. Uwagę przykuwają pokaźne tomiszcza z serii „Wielka historia literatury polskiej”. To ta sztampa każdego studenta polonistyki, dochodzisz zatem do wniosku, że pewnie i ja taką przygodę miałam. I że chyba nie trwała zbyt długo, bo kolekcja nie jest sponiewierana. Nie mylisz się ani trochę. Ale też z wywiadu dowiesz się, jak ważną osobą w moim życiu była nauczycielka polskiego z czasów licealnych i że te fascynacje miały swój początek nieco wcześniej.
Kierujesz swój wzrok niżej. Połowa półki to słowniki. Język polski, angielski, rosyjski. Ale od razu bardziej zastanawia Cię druga połówka. Poeci wyklęci. Verlaine, Baudelaire, Rimbaud, Wojaczek. Libertynizm. Markiz de Sade. Zaniepokoiłeś się? Spokojna głowa, mój tata wyjaśnia Ci, że po prostu chciał mi pokazać, co czytał w swojej młodości. Zaczyna Ci świtać, że był dla mnie w życiu autorytetem. Mimo iż lektury może nie były zbyt odpowiednie dla córki.
Na samym dole widzisz duże księgi – w większości bogato ilustrowane. Traktują o czasach starożytnych. Grecji, Rzymie i Egipcie. Jest tu zarówno coś o historii jak i o sztuce. Gdy później przekopiesz inne szafy i piwnicę w domu moich rodziców, znajdziesz kolekcję wszystkich komiksów o Asterixie i moje zeszyty z łacińskimi i greckimi powiedzonkami. Dowiesz się, że miałam w nich wprawę, zanim potem na serio zaczęłam się greki i łaciny uczyć.
Idziesz do następnego regału. Na górze – historia filozofii, która znajdzie swoje rozwinięcie nieco dalej. Następnie – literatura rosyjska. Potem – półka z najbardziej reprezentatywnymi wydaniami w całym księgozbiorze. Śliczne obwoluty albo skórzane oprawy a w nich: Mann, Sienkiewicz, (ponownie) Dostojewski, oraz Witkiewicz. Wszystko w stanie idealnym, bo jak zauważysz później – miałam oddzielne, mniej okazałe egzemplarze do codziennej lektury. No i są jeszcze dwie półki klasyków literatury wszelakiej. Polskiej i zagranicznej. Stare wydania. Myślisz sobie, że dużo wędrowałam po antykwariatach i podwórkowych wyprzedażach. Znowu masz rację. I że lubiłam mieć coś reprezentatywnego. W punkt.
Kolejny regał. Tutaj tylko i wyłącznie filozofia. Kolekcje i pojedyncze egzemplarze myślicieli rozmaitych. Od Arystotelesa po współczesność. Z zahaczeniem o buddyzm i chińskie mądrości. W końcu wiesz, że studiowałam filozofię. Ale też słyszałeś niezliczoną ilość razy, że rozmyślałam w każdej sekundzie swojego życia. I że bywało to upierdliwe.
Moje książki znajdziesz potem też w innych miejscach. Piwnicach. U znajomych. Wśród pamiątek piłkarskich. Zajrzysz też do moich czytników, bo to już były czasy, kiedy z braku miejsca zaczęło się kupować wydania elektroniczne. Utwierdzisz się w przekonaniu, że kochałam piłkę nożna zwłaszcza w jednym konkretnym wydaniu. Że lubiłam jeździć po Polsce. Że fascynowały mnie dwa kółka i gry komputerowe.
Taka właśnie byłam. I chociaż mnie już fizycznie nie ma, nadal trwam w swojej bibliotece.
A Ty? Co po sobie zostawiłeś? Czy Twoje książki powiedzą, jaki naprawdę byłeś? Czy może – jak Hitler – ukrywałeś swoje dyletanctwo za egzemplarzami Schopenhauera i Nietzschego, które dumnie piętrzyły się koło ich popiersi?
3. Aneks. Czy przeczytałeś wszystkie książki ze swojej biblioteki?
Timothy W. Ryback:
W eseju o gromadzeniu książek Walter Benjamin pisze, że większość bibliofilów przeczytała najwyżej dziesięć procent swego zbioru, i powołuje się przy tym na wielki autorytet. „Dość przytoczyć odpowiedź udzieloną przez Anatole’a France’a filistrowi, który podziwiał jego bibliotekę, a potem zadał standardowe pytanie: »A czy pan przeczytał te wszystkie książki, panie France?«”. Benjamin przypomina, że wybitny pisarz francuski i laureat Nagrody Nobla zareplikował: „Nawet nie jedną dziesiątą z nich. Przypuszczam, że pan też nie używa na co dzień swego serwisu z sewrskiej porcelany?”
Justyna Sobolewska, Umberto Eco: erudyta, celebryta, bibliofil:
Bliski mi był szczególnie ten Eco – bibliofil, posiadacz księgozbioru złożonego z ok. 50 tysięcy tomów. Kiedy ktoś zadawał mu pytanie, czy wszystko przeczytał, miał dwie odpowiedzi: Pierwsza: „Nie. Są tu tylko książki, które muszę przeczytać w przyszłym tygodniu. Te, które już przeczytałem, znajdują się na uniwersytecie”.
I druga: „Nie przeczytałem żadnej z nich. W przeciwnym razie po co miałbym je tutaj trzymać?”.
No bo jakże tego dokonać…
Woody Allen:
Wziąłem udział w kursie szybkiego czytania polegającym na tym, że przesuwam palcem w dół strony, i przeczytałem Wojnę i pokój w 20 minut. Jest o Rosji.
Aleksandra Postoła, Szybkie czytanie? Tak, ale bez zrozumienia.