Gry uniwersalne na tyle, żeby odpalać je w bardzo różnych sytuacjach są fajne, ale też pożerają trzy razy więcej czasu.
Każdy chyba znajdzie taki tytuł w swojej bibliotece. Najczęściej są to oczywiście gry stawiające na rywalizację. Tak też było i u mnie, bo poniższy tytuł towarzyszył mi zarówno w trakcie rodzinnych spotkań, samotnych batalii jak i pijackich imprez. A mowa o…
Crash Team Racing
Czyli wyścigowej wersji przygód szalonego lisa, którego pokochałam całym sercem od pierwszej platformówki z jego udziałem. Po ukazaniu się gokartowej ich wersji, wielu narzekało, że to bezczelny klon Mario Kart, ale co mnie to wtedy obchodziło… Jajco, ponieważ przede wszystkim – tutaj miałam swojego ulubionego bohatera z ery PSX-a.
Patrząc na CTR dzisiaj, nie jest to gra wybitnie rozbudowana – ot, parę plansz, kilka postaci, trybów i broni – ale wtedy jawiła się jako szaleńcza jazda bez trzymanki. Tryb dla pojedynczego gracza trochę czasu zjadał i w żadnym wypadku nie był to koniec zabawy, ponieważ najlepsze czekało dopiero w momencie wkroczenia żywego przeciwnika. A tutaj można było wyśmienicie się bawić zarówno w trakcie klasycznego versusa jak i – nawet jeszcze lepiej! – na arenach, gdzie czuło się kombinację emocji towarzyszących zarówno łowcy jak i zwierzynie. Momentami można było dostać palpitacji serca, czy aby przeciwnik nie wylosuje rakiety, którą zaraz wsadzi ci w tyłek… Albo czy nie wjedziesz w wybuchową beczkę lub fiolkę, którą sam zastawiłeś. Klasyk. Przypominam, że odbywało się to na dzielonym ekranie, co dzisiaj dla wielu jest w ogóle nie do wyobrażenia.
Doskonale pamiętam siostrzane rywalizacje za młodu. Gdzieś mam schowaną kartę pamięci z sejwami trybu arcade. Ba, jeszcze nawet kilka lat temu zdarzyło mi się włączyć szaraka w trakcie jakiejś imprezy i tłuc się w bitwach niczym w wirtualnej odmianie beer ponga. Takie gry mają fajnie, bo ich żywotność jest dosyć długa. Rywalizacja i jajcarski klimat potrafią wynagrodzić ich wiek i mocno podstarzałą grafikę.
Czy kiedykolwiek powstały lepsze gokartowe ścigałki w podobnym klimacie? Pewnie tak, ale żadna mnie nie wciągnęła, bo ten gatunek sam w sobie nigdy mnie nie jarał. Tutaj zadziałała chyba po prostu kombinacja uroku Crasha Bandicoota i mnóstwo godzin spędzonych z doborowym towarzystwem. Oczywiście nasz wariacki bohater to przede wszystkim gwiazda edycji platformowych, ale nie uważam, żeby wydanie ścigałki z jego udziałem jakkolwiek w niego godziło. Była ona tak samo szalona, więc mogła tę zaletę jedynie podkreślić.
I nawet się ostatnio ucieszyłam na wieść o planach jednego z naszych rodzimych developerów, który postanowił wypuścić grę mocno inspirowaną CTR. Sądząc po trailerze, to klon niemalże w prostej linii, ale kto się po tylu latach będzie gniewał. Liczy się fun i na pewno sprawdzę, czy takowego dadzą radę dostarczyć. Gra niedawno zazieleniła się na Steamie, a być może powstaną też wersje konsolowe.
A jeżeli nie znasz mojego ukochanego Crasha, czym prędzej zasuwaj do klasyków w PS Store, bo tam za dwie dyszki od sztuki zobaczysz, jak się kiedyś bawiły dzieciaki.
Przepysznie, mój drogi, przepysznie!
(I dalej się bawią…)